Mirów, Bobolice, Kroczyce
Poniedziałek, 5 maja 2014
· Komentarze(0)
Kategoria D.Tripy i Klasyki (>100 km)
Ten dzień musiał kiedyś nadejść. Szybka decyzja i wyjazd. Celem zrobienie setki. Na początku standardowo wałem na ALP, później Wrzosowiak, Słowik, Kurwinów, Zawodzie, Kol. Borek, Jastrząb, Poraj. Szybki popas na tamie i dalej w drogę. Masłóńskie, Ostrów, Przybynów, Wysoka Lelowska, która nie bez przyczyny nazywa się wysoka ;), następnie krótka posiadówka na rynku w Żarkach. Do Mirowa zdecydowałem się jechać nową drogą rowerową. Fajnie, że wyasfaltowali las. Dobra alternatywa dla trasy, którą zwykle jeździłem.
Zamek Mirów © LawlietLawsford
Chwila grzania dupska na skale koło zamku i przejazd do Bobolic. Tutaj wpadła myśl, żeby zaliczyć Górę Zborów, co było moim celem już od kilku lat. Nie chciało mi się wracać i próbowałem przejechać "na skuśkę". Skończyło się to dwukrotnym zawracaniem, a za trzecim razem, gdy asfalt skończył się na megadupnej górze, stwierdziłem, że nie wracam i zacząłem się przebijać przez pola i haszcze. Wrażenia ekstremalne dla kogoś z semislickami. Przynajmniej widoki fajne:
Gdzieś między Bobolicami, a Huciskiem. W oddali zamek © LawlietLawsford
Jakimś cudem dotarłem do Huciska. Szybki zjazd i byłem na ostatniej prostej do rezerwatu Góry Zborów. Na miejscu wlazłem na najbliższą skałę i przez dobre pół godziny grzałem dupencję, obserwując wspinaczy. Kilka fotek, większość pod słońce wiec nic specjalnego nie pokaże, za to wrzucam widok "w dół" na miejsce, z którego zacząłem wspinaczkę z rowerem na plecach.
Spojrzenie " w dół" © LawlietLawsford
Nadszedł czas powrotu. Nie miałem ochoty przedzierać się przez kępy, więc wybrałem asfaltowy standard do Kotowic. W połowie trasy jakiś typ z blachosmroda zapytał się mnie dokąd jadę, a później pokazał mi kciuka do góry. O co chodziło, to nie wiem, ale dodał trochę humoru w mojej walce z wmordewindem, który już nie odpuścił do domu. Odbitka na Mirów i powrót tą samą trasą przez Żarki, Przybynów i Poraj. Do Czewy docieram już konkretnie spuchnięty. 60 km z wmordewindem robi swoje, chociaż do Poraja średnia całkiem przyzwoita - ponad 23km/h. Pod koniec trasy temperatura spada i zaczyna się robić chłodno, chociaż przez większą jej część oscylowała w ok. 17 stopni i świeciło słonko, więc jechało się przyjemnie.
Zamek Mirów © LawlietLawsford
Chwila grzania dupska na skale koło zamku i przejazd do Bobolic. Tutaj wpadła myśl, żeby zaliczyć Górę Zborów, co było moim celem już od kilku lat. Nie chciało mi się wracać i próbowałem przejechać "na skuśkę". Skończyło się to dwukrotnym zawracaniem, a za trzecim razem, gdy asfalt skończył się na megadupnej górze, stwierdziłem, że nie wracam i zacząłem się przebijać przez pola i haszcze. Wrażenia ekstremalne dla kogoś z semislickami. Przynajmniej widoki fajne:
Gdzieś między Bobolicami, a Huciskiem. W oddali zamek © LawlietLawsford
Jakimś cudem dotarłem do Huciska. Szybki zjazd i byłem na ostatniej prostej do rezerwatu Góry Zborów. Na miejscu wlazłem na najbliższą skałę i przez dobre pół godziny grzałem dupencję, obserwując wspinaczy. Kilka fotek, większość pod słońce wiec nic specjalnego nie pokaże, za to wrzucam widok "w dół" na miejsce, z którego zacząłem wspinaczkę z rowerem na plecach.
Spojrzenie " w dół" © LawlietLawsford
Nadszedł czas powrotu. Nie miałem ochoty przedzierać się przez kępy, więc wybrałem asfaltowy standard do Kotowic. W połowie trasy jakiś typ z blachosmroda zapytał się mnie dokąd jadę, a później pokazał mi kciuka do góry. O co chodziło, to nie wiem, ale dodał trochę humoru w mojej walce z wmordewindem, który już nie odpuścił do domu. Odbitka na Mirów i powrót tą samą trasą przez Żarki, Przybynów i Poraj. Do Czewy docieram już konkretnie spuchnięty. 60 km z wmordewindem robi swoje, chociaż do Poraja średnia całkiem przyzwoita - ponad 23km/h. Pod koniec trasy temperatura spada i zaczyna się robić chłodno, chociaż przez większą jej część oscylowała w ok. 17 stopni i świeciło słonko, więc jechało się przyjemnie.